ROZMOWA Z Agnieszką Jędrzejewicz, wychowanką Huraganu Międzyrzec Podlaski
"Weszła bestia, padła brama"
Niemal jedenaście miesięcy temu Twój piłkarski świat się załamał?
- Dokładnie. Było to 9 września w meczu z SMS-em Łódź. Weszłam na boisko i po pół godzinie musiałam je opuścić. Doznałam kontuzji, która potem okazała się bardzo poważna. Początkowo myślałam, że po kilku dniach wrócę do zajęć.
Ale...
- Podczas upadku usłyszałam taki "pstryk", więc to mnie bardzo zaniepokoiło. Zrobiłam rezonans i czekałam na wyniki, które niestety, ale potwierdził najgorsze. Doznałam zerwania więzadła przedniego. Byłam przygotowana na kiepskie wyniki, gdyż już wcześniej sprawdzało moje kolano kilku fizjoterapeutów i zdawałam sobie sprawę, że nie będzie dobrze.
Co działo się dalej?
- Tuż po diagnozie zaczęłam szukać dobrego lekarza, który przeprowadziłby moją operację. Znalazłam. Odbyła się w Poznaniu u doktora Tomasza Piontka.
Miałaś chwile zwątpienia?
- Oczywiście, ale myślę, że to normalne. Taki moment dla sportowca jest bardzo ciężki. Ponadto była to moja pierwsza kontuzja i od razu tak poważna. Wykluczyła mnie z gry na dziesięć miesięcy.
Kto Cię wspierał?
- W trudnych momentach ogromną rolę odgrywają najbliżsi, wsparcie rodziny, przyjaciół. Akurat miałam to szczęście, że są przy mnie wspaniali ludzie. Tata mi ciągle powtarzał, że to tylko chwila i powinnam odliczać dni do powrotu i strzelenia pierwszej bramki. Mama po meczu z Besiktasem napisała mi sms-a: "Wiedziałam, że jak bestia wejdzie to będzie brama". Siostra dodała, że jest ze mnie dumna. To naprawdę bardzo ważne. Przychodzą trudne chwile w życiu sportowca i wtedy najważniejsze jest wsparcie.
Było dla kogo...
- Dokładnie. Mimo wszystko musiałam walczyć. Nie mogłam się poddać, chociażby dla ludzi, którzy we mnie wierzyli. Ja takich mam, chociaż przychodziły takie momenty, że mówiłam do siebie: "Boże, czy na pewno wszystko jest dobrze z moją nogą". Minęło tyle czasu, a ja przykładowo miałam problem z wyprostem nogi. Całe szczęście, że trafiłam na dobrego fizjoterapeutę. Łukasz Ćwik dobrze mnie poprowadził. Dobrze się czuję, fizycznie i psychicznie. Zdaję sobie sprawę, że przede mną jeszcze długa droga, aby wrócić do bardzo wysokiej formy, ale myślę, że jestem na dobrej drodze.
Spodziewałaś się, że w pierwszym meczu eliminacyjnym z Besiktasem wyjdziesz w pierwszym składzie?
- To był mój pierwszy mecz od dziesięciu miesięcy. Ostatni zagrałam we wrześniu. Nie brałam udziału w żadnym sparingu, ponieważ nie miałam jeszcze zgody od lekarza. Pozostawało mi tylko uczestnictwo w treningach. Jadąc do Holandii miałam z tyłu głowy, że bardzo długo nie walczyłam na boisku o stawkę. Liczyłam się z tym, że mogę być tylko obserwatorką z wysokości ławki rezerwowych.
Ale weszłaś na plac gry...
- Dostałam 20 minut. Udało mi się strzelić bramkę, dzięki której zremisowałyśmy. Gol cieszy i dał mi pewność siebie. Z drugiej strony mam chłodną głowę i to motywuje mnie do jeszcze cięższej pracy nad sobą.
Nie widziałem trafienia...
- Wyobraź sobie. Był to mój drugi kontakt z piłką. Klaudia Lefeld, która dołączyła do Górnika, przenosząc się z AZS-u PSW miała futbolówkę przed polem karnym. Krzyknęłam "jestem" i dostałam od niej podanie. Przyjęłam i uderzyłam. Dla mnie był to wymarzony powrót na boisko. Dostałam szansę - weszłam i zrobiłam to, co mówił mi tata. Strzeliłam. Cudowne uczucie. Nie da się go opisać.
Z zespołem z Armenii było dużo łatwiej...
- Oj tak. Zdobyłyśmy trzynaście goli, a ja dwukrotnie wpisałam się na listę strzelczyń.
Jak wyglądały Twoje wakacje?
- Spędziłam je w Grecji. Chciałam psychicznie odpocząć i poleciałam na kilka dni. Po powrocie skupiłam się na pracy, bo wiedziałam, że zacznę przygotowania z drużyną.
Czy pojawiły się gratulacje od ludzi z Międzyrzeca Podlaskiego?
- Oczywiście. Jako pierwszy napisał do mnie Michał Tusz, czyli mój pierwszy trener. Przeczytałam, że mam być silna i to dopiero początek drogi na szczyt. To bardzo ważne, że we mnie wierzy. To dzięki niemu jestem w tym miejscu. Zawsze go szanowałam i szanuję. Poświęcił mi dużo uwagi i nauczył boiskowych zachowań.
PIERWSZY TRENER MA GŁOS
Michał Tusz
Jest silna psychicznie i mentalnie
Zaraz po gwizdku napisałem wiadomość do Agnieszki. Gratulowałem jej i nawet nie wie, jaką sprawiła mi radość. Cieszę się, że wróciła po ciężkiej kontuzji. Jestem pewny, że będzie jeszcze silniejsza na zielonych boiskach. Mogę się założyć, że to nie koniec jej sukcesów osobistych i drużynowych. Cały czas utrzymujemy kontakt. Czuję, że jest bardzo mocna psychicznie i mentalnie. Tęsknota za piłką to coś, co jej pozwoli szybko wskoczyć na wysoki poziom