reklama
reklama

Prosto z Dubaju do Międzyrzeca Podlaskiego. Rafał Faryna o życiu w Iranie i Zjednoczonych Emiratach Arabskich (WYWIAD)

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Prosto z Dubaju do Międzyrzeca Podlaskiego. Rafał Faryna o życiu w Iranie i Zjednoczonych Emiratach Arabskich (WYWIAD) - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Informacje międzyrzeckie Na początku lutego związał się z CUK Aniołami Toruń, jednak po powrocie z Dubaju rozegrał kilka meczów w Trójce Międzyrzec Podlaski. Porozmawialiśmy z Rafałem Faryną - siatkarzem, który po grze w PlusLidze, wyjechał do Iranu czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Już jutro, nowy klub Rafała, zmierzy się w Pucharze Polski z zajmującym trzecie miejsce w PlusLidze - Projektem Warszawa.
reklama

Takiego gracza w Trójce jeszcze nie było. Jak doszło do tego, że prosto z Dubaju trafiłeś do Międzyrzeca?

- Zadzwonił do mnie nowy prezes z pytaniem czy chciałbym pomóc zespołowi przez najbliższych kilka spotkań. Wiedział, że aktualnie szukam klubu. Dla mnie to dobre rozwiązanie, bo mogłem być cały czas w treningu, a najlepszy trening to mecz. Gdybym tylko trenował, poziom by się nie podnosił. Na meczu dochodzi adrenalina, jest zupełnie inne myślenie, więc to dla mnie najlepszy trening jaki może być.

Długo zastanawiałeś się nad przyjęciem propozycji z Międzyrzeca?

- Nie zastanawiałem się w ogóle. Miałem korzystną propozycję, bo mogłem trenować, mogłem cały czas być w ruchu. a więc bez zastanowienia przyjąłem ofertę. Po przyjeździe z Dubaju była tylko siłownia i amatorskie pogrywanie ze znajomymi. To była moja forma aktywności. Mecz czy treningi z chłopakami to zupełnie co innego.

W Międzyrzecu zagrałeś trzy spotkania, celem klubu było utrzymanie. Jaki był twój osobisty plan?

- Sam nie wiedziałem gdzie wyląduje później, ale bardzo cieszyło mnie, że mam możliwość trenowania i uczestniczenia w rozgrywkach, póki nie znajdę klubu docelowego. Na pewno było to na plus dla mojego przyszłego klubu, którym okazały się Anioły Toruń.

Twój debiutancki mecz w Trójce pokazał, że hale w drugiej lidze są dla ciebie zbyt małe. Dosłownie. Przy jednym zagraniu, kiedy próbowałeś oddać piłkę na drugą stronę, uderzyłeś w sufit...

- To jest właśnie przyzwyczajenie do wyższych obiektów. Kiedy grałem jeszcze w pierwszej lidze - w Wyszkowie czy Hajnówce, problem był ten sam. Odzwyczaiłem się od niższych hal i dlatego ten błąd się pojawił. Na treningu po meczu już sporadycznie to się zdarzało, w kolejnych spotkaniach w ogóle nie było już tego problemu.

Znałeś wcześniej zawodników z Trójki?

- Z każdym z nich to było nasze pierwsze spotkanie. Razem ze mną przyszedł nowy-stary rozgrywający i tak naprawdę dopiero się poznawaliśmy. Zawodnicy są bardzo waleczni, widać było na pierwszym meczu, że popełniliśmy bardzo mało błędów. Trener wysłał statystyki i chyba połowę popełniłem właśnie ja. Pierwsze spotkanie zagraliśmy naprawdę dobrze, z charakterem i pełnym skupieniem. Efektem tego było szybkie 3:0.

Grałeś kilka sezonów w PlusLidze, w ostatnim czasie także za granicą. Potrafisz wymienić największe różnice między drugą ligą, a grą w wyższych ligach?

- Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to inne piłki. Wszystkie ligi, w których grałem dotychczas, grają Mikasami. Molteny to zupełnie inne piłki - cięższe. Czuć to na zagrywce i przy odbiciu palcami. Na pewno są też duże różnice pomiędzy dokładnością. W wyższych ligach jest już wypracowany automatyzm, tutaj tego nie ma. Każdy wie mniej więcej jak wygląda druga liga, jak się tutaj trenuje. Często jest tak, że zawodnicy pracują, a hobbistycznie sobie pogrywają. Nie ma takiej rutyny treningowej jak chociażby w PlusLidze - siedem razy w tygodniu w hali, trzy razy siłownia i jeszcze do tego mecz. Tutaj jest zupełnie co innego, ale trzeba się cieszyć z tego, co się ma.

Zaczynałeś w Radomiu, tam dosyć szybko rozpoczęła się Twoja przygoda z seniorską siatkówką...

- Miałem wtedy 16 lat, byłem jeszcze kadetem starszym. Trener zdecydował, żebym poszedł do pierwszego zespołu w Czarnych. To była jeszcze druga liga, dołączyłem do zespołu na treningi. Później był awans do pierwszej ligi. Byłem też wpisany do składu, kiedy Czarni grali w PlusLidze.

Ze względu na niewielkie doświadczenie, minut nie dostawałeś jednak zbyt wiele. Stwierdziłeś, że trzeba ogrywać się w niższych ligach?

- Pojawiałem się na boisku w PlusLidze, ale stwierdziłem, że trzeba iść się rozwijać.  Obrałem kierunek: Wyszków, żeby nabierać doświadczenia, ogrywać się. Zdobyliśmy wtedy czwarte miejsce i co ciekawe, pół sezonu grałem jako środkowy. Główny zawodnik na tej pozycji złamał kostkę i trener wymyślił takie rozwiązanie. Widocznie miał ku temu powody, widział jakiś potencjał. Udało się nawet zdobyć jedno MVP na pozycji, która nie jest moją nominalną.

Po Wyszkowie była Ostrołęka...

- Tam nie do końca nam poszło, bo spadliśmy z ligi. Po Ostrołęce była Hajnówka, która akurat awansowała z drugiej do pierwszej ligi. Wszystko w miarę fajnie wyglądało, bo zajęliśmy ex aequo piąte miejsce w pierwszej lidze. Hajnówka po tym sezonie niestety się rozsypała i akurat tak się zdarzyło, że zainteresowany mną był Będzin.

Spędziłeś tam najwięcej czasu, był to powrót do PlusLigi...

- Dokładnie cztery sezony. W pierwszych latach nie było mowy o dłuższych wejściach na parkiet. Mając w zespole Rafaela Araujo, czyli w tamtym momencie topowego zawodnika w PlusLidze i później Lincolna Williamsa, ciężko było o wiele minut. Dopiero jak Williams odszedł, dostałem szansę grania. No i mam nadzieję, że ją odpowiednio wykorzystałem.

Zostało to zauważone przez kolejne zespoły w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce.

- W Będzinie zostałem jeszcze dwa sezony, później był ponownie Radom. Tam wyszło jak wyszło, rozwiązaliśmy kontrakt. W Lublinie dwóch atakujących miało akurat kontuzje - Malinowski problemy z plecami, Romać skręcił kostkę. Potrzebowali kogoś na prawo skrzydło, a że byłem wolnym zawodnikiem to udało się zagrać kilka spotkań.

Teraz trochę egzotyki. Po Lublinie był Iran i dość niespodziewany transfer do Pajkanu Teheran...

- To chyba moje największe doświadczenie, bo zderzenie kulturowe było ogromne. Jeśli chodzi o ligę, to wiadomo, że nie jest na tak wysokim poziomie, jak polska liga. Trudno jednak porównywać najlepszą ligę na świecie z ligami w Azji. Myślę, że miejsca 10-14 z PlusLigi, wywalczyłyby o mistrzostwo Iranu. Poziom pierwszoligowy jest troszeczkę za niski, ale do pierwszej ósemki w PlusLidze zespół z Iranu by się nie przebił.

Jakie były największe różnice, które zauważyłeś poza boiskiem?

- Pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, gdzie kobiety tak naprawdę nie miały nic do powiedzenia. Kobieta za kierownicą? Widziałem może ze trzy. Jako przyjezdny również nie mogłem kierować, bo potrzebowałem międzynarodowego prawa jazdy. Z drugiej strony, nawet gdybym je miał, nie chciałbym tam jeździć. Irańczycy jeżdżą jak chcą, z dwóch pasów robią sobie cztery. Nie wiem czy znaki w ogóle obowiązują. Są, bo władze tego wymagają, ale trzeba uważać na drodze, bo nikt nie zwraca uwagi na pieszych. Zatrąbi i jedzie dalej. Policja łapie tylko wariatów, którzy znacznie przekraczają prędkość. Ktoś prowadzi zygzakiem, albo na trzech pasach obok siebie jedzie sześć samochodów? Dla nich nie ma żadnego problemu.

A jeśli chodzi o ludzi, byli do Ciebie nastawieni raczej przyjaźnie czy wręcz przeciwnie, uważali za obcego?

- Nie mogę powiedzieć w tej kwestii nic złego. Irańczycy są bardzo otwartymi, przyjaznymi ludźmi. W zespole także przyjęli mnie bardzo pozytywnie. 

Podczas meczów reprezentacji Polski i Iranu zawsze iskrzy. Mogłoby się wydawać, że Polak w Iranie nie będzie miłym gościem w drużynie...

- Te konflikty pod siatką to u nich normalność. Grając mecz ligowy w Iranie jest tak, jak podczas meczów reprezentacyjnych. Często zdarzało się nawet tak, że wystarczyło jedno krzywe spojrzenie i już całe drużyny były pod siatką. Kibice także nie są bezkarni. Na stronie federacji irańskiej można znaleźć fragment nagrania z mojego meczu, w którym graliśmy o trzecie miejsce. Jeden z kibiców cały czas zagadywał do naszego libero, aktualnie podstawowego gracza reprezentacji Iranu. Mohammad Reza Hazratpur po meczu niewiele myśląc, wskoczył na bandy i szybko wyjaśnił konflikt między panami.

Zawsze była tak napięta atmosfera?

- Oni są bardzo wybuchowi, ale też bardzo przyjaźni. Gdzie bym się nie pojawił, wszyscy bardzo dobrze mnie traktowali. Nawet ci, którzy nie mówili po angielsku, zawsze podchodzili z serdecznością i uśmiechem. Nigdy nie doświadczyłem żadnych przykrości.

W Iranie byłeś z żoną. Jako kobieta, również nie miała tam najłatwiej?

- Tak naprawdę wychodziła ze mną tylko i wyłącznie do sklepu. Niczego nie zwiedziliśmy, bo wszędzie było daleko. Do centrum Teheranu mieliśmy ok. 1,5 godziny, jeśli oczywiście nie było korków. Na halę wstęp mają tak naprawdę tylko mężczyźni i rodziny zawodników. W praktyce była zazwyczaj tylko moja żona, dwie fotografki i może jakaś reporterka. Pozostałe żony w hali pojawiały się bardzo rzadko.

Przed samym transferem konsultowałeś wyjazd z kimś, kto już tam grał?

- Nie kontaktowałem się z nikim. Tym bardziej, że chociażby Łukasz Żygadło był tam wcześniej, na innych warunkach. Wtedy Iran nie był pozamykany na świat zewnętrzny. Przelewy czy podróże nie były utrudnione. Teraz żeby się tam dostać, trzeba czekać długo na wizę. U mnie przedłużali ją co miesiąc.

Samo życie dla przyjezdnych nie należało więc tam do najłatwiejszych?

- Tak naprawdę to taka wegetacja, bo ani człowiek nie pozwiedzał, ani nie cieszył się tymi chwilami spędzonymi w Iranie. To było tylko mieszkanie, sklep, chwilowe wyjście gdzieś w okolicy bloków. Trzeba jednak przyznać, że jeśli nie było dużego zachmurzenia, mieliśmy ładny widok. Za blokiem były góry, więc można było popatrzeć na coś całkiem przyjemnego.

Skoro na meczach mogli pojawiać się wyłącznie mężczyźni, hale nie były chyba zbyt oblegane?

- Na meczach ligowych było bardzo mało osób, o ile w ogóle ktoś się pojawił. Można było poczuć się jak na sparingu. Dopiero w okresie fazy play-off ludzie zaczęli przyjeżdżać, ale to też dlatego, że wszystko rozgrywane było w jednym miejscu. Wszystkie osiem zespołów pojawiło się w jednym miejscu, zamieszkali w jednym hotelu i rozgrywali wszystkie spotkania w jednej hali. Mecze były akurat tam, gdzie moja drużyna trenowała na co dzień.

Na dzień dobry mogłeś zagrać w Klubowych Mistrzostwach Świata, jednak nie zostałeś zgłoszony. Dlaczego?

- Było tak dlatego, bo 24 października grałem ostatni mecz w Lublinie i właśnie do tego dnia można było zgłaszać zawodników do tych rozgrywek. Nie mogli mnie przez to zgłosić i nie pojechałem na ten turniej. Po przylocie do Iranu 1,5 miesiąca trenowałem tylko i wyłącznie z trzema zawodnikami. Pozostali wyjechali na KMŚ, a ja musiałem trenować indywidualnie.

Jak sam oceniasz swoją grę w Iranie? Trudno znaleźć chociażby skróty meczów, o statystykach już nawet nie wspominając...

- To prawda, bardzo ciężko czegoś się doszukać. Nie lubię siebie oceniać, tym bardziej, że nigdy nie patrzę aż tak skrupulatnie na statystyki. To nie oddaje tego, jak wygląda mecz. W pierwszym meczu półfinałowym skręciłem kostkę i tak naprawdę trzy ostatnie spotkania oglądałem z trybun. Czuję wielki niedosyt, bo doszliśmy do tych finałów dosyć gładko. Skończyliśmy rundę zasadniczą na podium. Niefortunnie stało się jednak tak, że wylądowałem na kostce przyjmującego z przeciwnej drużyny i resztę spotkań musiałem oglądać z trybun.

Był apetyt na pierwsze miejsce?

- Oczywiście, że tak. Chociaż wtedy Shahdab Yazd miał bardzo dobrych zawodników i to właśnie oni zwyciężyli tamte rozgrywki.

W irańskiej Superlidze nie występuje zbyt wielu obcokrajowców. Spotkałeś na parkiecie kogoś poza Irańczykami?

- Nie, w tamtym czasie byłem jedynym obcokrajowcem w lidze. Na początku był jeszcze jeden przyjmujący spoza Iranu, ale odszedł do innej ligi i to ja do końca sezonu byłem jedynym obcokrajowcem.

Nie było to chyba najłatwiejsze, mieć dookoła samych Irańczyków?

- W żaden sposób mi to nie przeszkadzało. Po ewentualnym błędzie każdy usiłował mi jak najbardziej pomóc. Tak samo, kiedy miałem jakiś problem. W żaden sposób nie czułem się tam niechciany czy odrzucany. Wielokrotnie byłem zapraszany do ich domów, żeby poznać rodziny innych zawodników, zobaczyć jak wygląda tam życie. Problemem był tylko język, bo niewielu Irańczyków mówiło po angielsku. W drużynie miałem może ośmiu graczy, z którymi mogłem się dogadać. Z resztą musiałem rozmawiać na migi. 

Dużym problemem, tak jak już wspomniałem, jest też znalezienie meczów do obejrzenia. Twoi bliscy mogli obserwować jak grasz?

- Moja rodzina znalazła transmisje meczów półfinałowych i finałowych. Pozostałych raczej nie da się nigdzie obejrzeć. Strony internetowe klubów w Iranie też są łączone, nie dotyczą jednego sportu. U nas była oczywiście piłka nożna, siatkówka, ale też sekcje piłki ręcznej, unihokeja, pływania czy zapasów.

Po Pejkanie pojawiłeś się w Dubaju, gdzie warunki do życia były zapewne znacznie lepsze?

- Ludzie mówią - Habibi Come to Dubai. To jednak miejsce, w którym pieniądze mogą znikać z portfela bardzo szybko. Dirham jest bardzo podobny w przeliczeniu na złotówki, ale wchodząc do marketu po najpotrzebniejsze rzeczy, wychodzisz z siatką zakupów za 300 dirhamów. Mieszkając tam, można te ceny odczuć dość mocno.

Kraje arabskie mają to do siebie, że często podczas treningów przerywają zajęcia, żeby się pomodlić. Spotkałeś się z tym w Dubaju?

- Akurat w ZEA tego nie ma, ale wiem, że w Arabii Saudyjskiej zdarza się, że jedna drużyna przerywa mecz i schodzi do szatni na modlitwę. U nas akurat wyglądało to tak, że czas modlitwy był w momencie zachodu słońca. Zazwyczaj wypadało to przed treningiem lub przed meczem. 

Liga irańska jest silniejsza od tej w Emiratach?

- Bez porównania. W Iranie jest zawodowa liga, trenowaliśmy tak, jak w Europie. Emiraty można porównać do drugiej ligi i to raczej zespołów z dolnych rejonów tabeli. Chociaż w drugiej lidze polskiej zespoły trenują normalnie, a w ZEA zawodnicy przychodzą na zajęcia jak mają na to chęć. Tamtejsi gracze mają swoje zawody, a siatkówkę traktują jako dodatkowy zarobek.

Dla Ciebie - siatkarza, który grał na najwyższym poziomie, takie treningi nie było najłatwiejszą rzeczą?

- Wielokrotnie zdarzało się, że było nas ośmiu na treningu - czterech zawodowców i czterech lokalnych. Nie było jak przeprowadzić treningu, a bywały takie tygodnie, na których rozgrywającego widzieliśmy tylko dzień przed meczem i w dniu meczowym. Bardziej bym to porównał do ligi amatorskiej, gdzie ściąga się zawodowców, którzy mają robić wynik. Nie byłoby problemu, gdyby w takiej drużynie był rozgrywający, przejmujący i atakujący. Wtedy można coś podziałać. My mieliśmy atakującego i przyjmujących, gdzie rozgrywający był amatorem, co nie pomagało w grze. Patrząc na miejsce w lidze i ilość wygranych spotkań, było adekwatne do tego, jaki poziom prezentowała Hatta Club. Jak się trenuje, tak się gra.

W Iranie nie można było doświadczyć zagranicznych zawodników. Zjednoczone Emiraty Arabskie to inna bajka?

- Kiedy kończyłem tam swoją przygodę, był zawodnik z Serbii, Kuby i Rosji. Wiem, że wymienili chyba siedmiu zawodników. Uroki Emiratów Arabskich. Tam mają za dużo pieniędzy i mogą sobie na to pozwalać. Komuś się coś nie podoba to szukamy następnego i kolejny zaciąg z Europy. Siatkarze tam są z całego świata, bo miałem nawet przyjemność zagrania kilku treningów z zawodnikiem z Kongo. Nie jest wcale powiedziane, że jest tam tylko Europa. Kongo, Indonezja, testowani są wszyscy. Miałem nawet zapis w kontrakcie, że mają miesiąc na sprawdzenie zawodnika i jeśli przez ten czas się spodoba, ma właściwy kontrakt. Jeśli coś się nie powiedzie - dziękujemy i szukaj sobie kolejnego klubu.

Ci, którzy nie przebrną tego miesiąca, zostają tak naprawdę z niczym, bo w wielu ligach nie mają już możliwości zatrudnienia...

- Wyjazd tam to duże ryzyko. Ja wróciłem teraz do Polski i miałem ten plus, że do końca stycznia w Polsce było okno transferowe. Pojawiały się jakieś propozycje, były rozmowy. Ostatecznie trafiłem do lidera drugiej ligi, grupy pierwszej.

Myślisz jeszcze o Plus Lidze? Chciałbyś tam wrócić?

- Jak najbardziej. Gdyby ktoś zadzwonił i powiedział, że słuchaj, potrzebujemy Cię, nie zastanawiałbym się wcale, tylko pakował walizki i tam jechał. Każdy chce grać w najlepszej lidze. Tym bardziej będąc tam przez kilka lat, widząc jak to wygląda od środka. Trochę tęskni się za tym rygorem, za tymi treningami.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama