ROZMOWA ze Zbigniewem Jankowskim, malarzem z Miś w gminie Międzyrzec Podlaski
Malarstwo w pańskim życiu rozkręciło się na dobre po emeryturze, jednak, jak udało mi się dowiedzieć, towarzyszyło znacznie wcześniej...
- Na początku musiałbym się cofnąć do 1951 roku, kiedy miałem 7-8 lat i bardzo przypadł mi do gustu wygląd Stalina. Jego podobizny wisiały niemal wszędzie, a że był bardzo fotogeniczny, to pomyślałem, że to właśnie jego będę malował. Brałem kartkę z zeszytu i rysowałem go w każdy możliwy sposób. Co prawda później dowiedziałem się, że to straszny człowiek i łotr, ale w tamtym momencie jeszcze o tym nie wiedziałem.
Co na to rodzice? Malowanie zbrodniarza jest dość osobliwym zajęciem u ośmiolatka...
- Pewnego razu przyszedł mój ojciec i zabronił mi malowania tego ruskiego... w tym momencie zaklął, więc wiedziałem, że to, co robię, nie jest najlepszym pomysłem. Później jednak sprawa ucichła i znów wróciłem do tego samego. Doszedłem już do takiej perfekcji. Stalina mogłem malować nawet z pamięci. Wtedy znów pojawił się ojciec i powiedział, że już raz mnie ostrzegał. Spalił więc wszystkie dotychczasowe rysunki i powiedział, żebym kładł się na stołek. Ja już wiedziałem, co to oznacza...
Raczej nie był to najprzyjemniejszy moment w życiu...
- W każdym domu był taki stołek, w tamtych czasach nie było osoby, która nie dostała na nim lania. Nie można było nawet zapłakać, bo efekt był zupełnie odwrotny. Dostałem więc raz i ojciec zapytał, czy wiem, za co. Ja oczywiście powiedziałem, że za Stalina. Uderzył więc jeszcze raz, żebym dobrze zapamiętał. Tym sposobem pamiętam to do dziś. Dzisiaj być może wydaje się to kiepski sposób na wymuszenie szacunku, jednak wtedy był bardzo popularny i co najważniejsze - skuteczny.
Obraz "Leśniczówka" został przekazany na międzyrzecką licytację Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy
Stalin w pańskim zeszycie już chyba się nie pojawił?
- W żadnym wypadku. Ojciec wrócił jeszcze później do mnie, żebym - broń Boże - nie powiedział nikomu o tym, co się stało. Wiedziałem, że lepiej się nie odzywać, bo zaraz by mi go zabrali. Takie były czasy, że na każdym kroku trzeba było uważać, żeby kogoś z rodziny nie zamknęli.
Później były czasy szkolne i trzeba przyznać, że wciąż ciągnęło Pana do malowania...
- Tak, bo pomijając szkołę podstawową, później dostałem się jeszcze do Liceum Sztuk Plastycznych w Nałęczowie. Powiem szczerze, że w czasach młodzieńczych był to dla mnie najszczęśliwszy rok w moim życiu.
Dlaczego tylko rok?
- Mój tata zachorował i musiałem rzucić szkołę, wrócić na gospodarstwo i pomagać niemal we wszystkim. A była to wieś z prawdziwego zdarzenia - konie, świnie, krowy. Nie tak, jak teraz, że duża część rolników skosi trawę i tyle z ich gospodarzenia. Wtedy naprawdę trzeba było się narobić, więc i szkoła poszła w odstawkę.
Liceum w Nałęczowie kończyli znani artyści. Spotkał się Pan z którymś z nich?
- Do jednej klasy chodziłem z Maciejem Falkiewiczem, który niestety całkiem niedawno od nas odszedł. W liceum mieliśmy malarstwo, rzeźbę i plecionkę artystyczną. Nie było internatów, więc mieszkaliśmy w nałęczowskich willach. Warunki były różne, często zimą nie palili, ale jako młodym, zbytnio nam to nie przeszkadzało, radziliśmy sobie. Przyszła jednak choroba taty i trzeba było wracać do domu.
To właśnie wtedy nastąpił dłuższy rozbrat z malarstwem?
- Skończyłem 18 lat i dostałem informację, że istnieje możliwość zatrudnienia w kopalni, dzięki czemu można było odrobić wojsko. Pojechałem do Bytomia, gdzie była kopalnia "Rozbark". Tam pracowałem, a pieniądze wysyłałem do domu. Przy każdej kopalni działało coś na kształt domu kultury i tam od razu zapisałem się na zajęcia plastyczne. Chodziłem na nie dwa lata, czyli tyle, ile byłem w Bytomiu. Być może bym tam został, jednak scenariusz pisze opatrzność. Nie wiadomo co byłoby, gdybym został w tym liceum, nie wiadomo co działoby się w Bytomiu.
Więc dlaczego wrócił Pan tutaj?
- Podczas jednej ze zmian zjechałem 700 metrów pod ziemię. Niedaleko mnie nastąpiło tąpnięcie i czterech górników zginęło. Po tym zdarzeniu wróciłem do hotelu, zabrałem wszystko, co miałem i powiedziałem, że już nigdy tam nie wrócę. Trafiłem więc jeszcze do wojska, a o malowaniu nie było mowy przez dłuższy czas, bo trzeba było zarabiać, zająć się rodziną.
Jakiego rodzaju była więc to praca?
- W Białej Podlaskiej był mistrz malarski, czyli zawód, który już od dawna nie istnieje. Pracowałem u niego przez rok, później założyłem firmę na własną rękę, miałem swoich pracowników. W tym momencie nie malowałem obrazów, tylko... ściany. Byłem dosyć wziętym fachowcem, nie mogłem narzekać. Przez ten czas pomalowałem chociażby sześć kościołów.
O malowaniu obrazów nie było wtedy mowy?
- Nie miałem do tego głowy. Rodzina, wiele obowiązków. A do malowania trzeba mieć spokój, ciszę, taką wewnętrzną harmonię. Jak już udało się do czegoś przysiąść, to wydawało mi się to stratą czasu. "Mam tyle ważnych rzeczy do zrobienia, a maluję obraz" - myślałem. Tak nie szło nic namalować...
I dopiero na emeryturze wrócił Pan do tego, co tak naprawdę od dziecka grało w Pana duszy...
- Na początku też nie było tak łatwo. Trudno było się przestawić. A żeby namalować coś naprawdę dobrego, potrzeba wielu godzin i przede wszystkim wprawy. Teraz, w wieku dwudziestu lat do setki, mam czas, żeby malować i wychodzi mi to chyba dosyć nieźle. Często jest tak, że namaluję jeden obraz, przychodzę po kilku godzinach i nie jestem do końca zadowolony. Biorę się więc za kolejny i liczę, że będzie lepszy od poprzedniego.
W dużej części są to krajobrazy. Jak powstają te dzieła?
- Nie uprawiam malarstwa plenerowego. Wszystko notuję aparatem, później poprawiam to zdjęcie w domu, jeśli nie jest doskonałe, a następnie przenoszę na płótno. Myślałem nad tym, by spróbować namalować coś właśnie w plenerze, ale zobaczymy, może w tym roku się uda.
Jakie obrazy w Pańskiej kolekcji możemy jeszcze zobaczyć?
- Lubię kopiować starych mistrzów malarskich. Cały czas zastanawia mnie, jak setki lat temu wyrabiali te farby. Dzisiaj wszystko jest dostępne w sklepach, wtedy nie mieli takiego komfortu. Niemożliwe jest to, jak do dziś kolory na oryginałach są tak żywe.
Ma Pan jakieś plany na najbliższy czas? Coś na 2024 rok?
- Chciałbym rowerem przejechać całą trasę nad Bugiem, startując od Terespola, na Neplach kończąc. Później oczywiście najciekawsze momenty uchwycić na płótnie.
Ze swoimi dziełami jeździ Pan w różne miejsca, w wielu miejscowościach były już wystawy. Czy jest możliwość zobaczenia obrazów gdzieś na co dzień?
- W moim domu w Misiach, gdzie mam swoją galerię. Można przyjechać do miejscowości w gminie Międzyrzec Podlaski i zobaczyć, co udało mi się do tej pory namalować. Wstęp wolny.
Czym więc jest dla Pana malowanie?
- Kiedy już wyląduję w pracowni, zapominam o wszystkim. W życiu zawsze są jakieś problemy, a siadając tam, zapominam o wszystkim. Nie zawsze też jest tak, że to malowanie przychodzi łatwo. Czasami usiądę i nie ma możliwości, żeby nawet zacząć. Wewnętrznie muszę poczuć chęć i wtedy przychodzi to z dużą łatwością. W zasadzie lubię to i kocham. Zapominam wtedy o bożym świecie.
Jakie tereny maluje Pan najczęściej?
- Jest to głównie Międzyrzec Podlaski i okolice. Międzyrzeckie jeziorka, żwirowania, tego można spotkać najwięcej. Mam nadzieję, że ta kraina wzdłuż Bugu również zostanie przeze mnie zaprezentowana.
Myślał Pan o pokazaniu swojego dorobku w internecie? Myślę, że znalazłoby się sporo chętnych na podziwianie tej twórczości...
- Nie dbam o to. Z całym szacunkiem dla wszystkich internautów, powiem szczerze, nie dbam o to i na pewno się tam nie pojawię. To jest dla mnie zupełnie inny świat, a moim światem są te obrazy. To wszystko, co uda mi się stworzyć. Gdybym się tym zainteresował, mógłbym pokazać obrazy na swojej stronie, w internecie. Ale po co?
Wydaje mi się, że wiem po co, ale...
- ...ale nie chcę. A tak musiałbym się zainteresować prowadzeniem, obserwowaniem innych. Jestem teraz szczęśliwy i nie chcę niczego zmieniać. Wiem, że internet jest dobry pod względem komunikacji, ale zatraca wiele innych aspektów. Sąsiedzi, którzy mieszkają obok siebie, zamiast pójść raz na jakiś czas i porozmawiać, wolą do siebie dzwonić. Te więzi międzyludzkie się zatracają.
Jak duży jest obecnie zbiór pańskich obrazów?
- Trudno powiedzieć, bo raczej nie liczę ich co do sztuki, ale około trzystu by się znalazło. Raczej ich nie sprzedaję, choć zdarzają się osoby, którym jakiś obraz się spodoba i nalegają, że chciałyby go kupić. Zdarzają się też obrazy na zamówienie. Muszę przyznać, że wiele osób zgłasza się do mnie w tej sprawie.
Jakiego typu są to obrazy?
- Najczęściej portrety, niedawno zgłosiła się pani, która chciała być namalowana na koniu. Bardzo lubi te zwierzęta, dlatego chciała mieć taką pamiątkę. Z tego, co mówiła, była bardzo zadowolona, więc dla mnie jest jeszcze przyjemniej z tego powodu.
Mimo że maluje Pan już kilkadziesiąt lat, nie było do tej pory większego rozgłosu. Czym to jest spowodowane?
- Staram się robić swoje, sprawia mi to wielką przyjemność i nie uważam, żeby na stare lata był potrzebny mi rozgłos. Teraz nagle stanę się sławny? Nie jest mi to potrzebne. W zasadzie nie czuję się wielkim artystą. Nie skończyłem wymarzonej szkoły, o czym już mówiłem. Jestem samoukiem. Ktoś mówił mi kiedyś, że prawdziwym artystą jest ten, kto miał kilka żon, o kochankach nie wspominając. Ja od 57 lat mam tę samą żonę. Na rozmowę zgodziłem się, bo przez 80 lat nie mam sobie nic do zarzucenia. Jestem szczęśliwy, robię to, co lubię i wydaje mi się, że nikomu nie zaszkodziłem, więc z czystym sumieniem mogę też powiedzieć o tym, co teraz robię.
Kolejne wystawy w planach?
- Pokazuję swoje obrazy tam, gdzie dostanę zaproszenie. Jeśli ktoś zechce, żebym się pojawił, raczej nie odmówię. Chętnie zaprezentuję to, co mam, ale zapraszam również do siebie. Amatorzy sztuki są mile widziani.
Na koniec trochę o różnicach. Porównując malowanie jeszcze z czasów dzieciństwa, czasów liceum w Nałęczowie i teraz, widzi Pan jakąś kluczową różnicę?
- Zmiany w przyrodzie. Wychowałem się nad rzeką Krzną, która pełna była ryb. Lasy były pełne grzybów. Różnych gatunków, a nie tak jak teraz każdy się cieszy, jeśli znajdzie podgrzybka. Natura ginie i to widać też podczas malowania. Krajobraz jest zupełnie inny, nad czym ubolewam.
Więcej w najnowszym wydaniu Wspólnoty!
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.