ROZMOWA z Renatą Zalewską, uczestniczką trzeciego sezonu "Farmy"
Edycja pełna emocji i zwrotów akcji
Pierwsze odcinki najnowszego sezonu Farmy już za nami. Skąd właściwie wziął się pomysł na to, by wystąpić w show Polsatu?
- Jestem wielką fanką tego programu od pierwszej edycji. Nie oglądam zbyt wielu programów w telewizji, ale Farmę pokochałam od pierwszego wejrzenia. I zawsze marzyłam, by tam być. Moim marzeniem był występ w telewizji, ale Farmę polubiłam najbardziej ze wszystkich programów. Inna sprawa, że marzy o tym pewnie wiele osób. Zgłosiłam się, choć nie myślałam, że się tam dostanę, ze względu na to, że mieszkam na wsi, więc ktoś mógłby pomyśleć, że z takimi zadaniami, jak w programie, mierzę się na co dzień.
Mieszka Pani w okolicach Międzyrzeca, jednak w programie, w miejscu podpisu, widnieje Międzyrzec Podlaski. Skąd taki wybór?
- Wynika to z tego, że Międzyrzec jest moim rodzinnym, ukochanym miastem, a 30 lat temu przeprowadziłam się w jego okolice. Drugim czynnikiem było to, że w podpisie mogłam mieć albo Wysokie, albo Międzyrzec Podlaski. Wysokich w Polsce jest kilka, a ja chciałam, żeby kojarzono mnie z konkretnym regionem. Właśnie dlatego jestem Renią z Międzyrzeca Podlaskiego.
Czym na co dzień się Pani zajmuje? W podpisie również możemy znaleźć, że jest Pani właścicielką zakładu drobiarskiego...
- Moje córki prowadzą w Wysokim Pracownię Słodkości Czekolada, ja staram się im w tym pomagać. Cukiernia funkcjonuje już od dwóch lat. Jestem również hodowcą drobiu, czym zajmuję się już od 13 lat.
Fanka telewizyjnego show, która w końcu tam trafia i mierzy się z zupełnie innym spojrzeniem na Farmę. Czy Renata Zalewska wciąż patrzy tak pozytywnie na ten program?
- Jestem jego jeszcze większą fanką. Teraz może powiedziałam kilka negatywów, które mnie tam spotkały, ale uwielbiam "Farmę" i mogę powiedzieć, że była to przygoda mojego życia.
Jakie były oczekiwania względem programu? Być może coś Panią zaskoczyło, zmierzyła się Pani z jakimiś lękami?
- Jak można zauważyć w programie, wchodząc tam, byłam dość "sporą" osobą. Nigdy w życiu nie ćwiczyłam i był to spory problem w programie. Dodatkowo pochodzę z biednej rodziny, mój tata zmarł, kiedy miałam 10 lat. No i - odkąd pamiętam - byłam bardzo zamknięta w sobie, walczyłam z nadwagą, dzieci w szkole się ze mnie śmiały. Przez to nie mam zbyt dużego dystansu do siebie. Dzięki ciężkiej pracy z mężem doszliśmy do czegoś. Do programu poszłam więc, będąc pewną siebie. W życiu udało mi się do czegoś dojść. Gdy byłam na Farmie, okazało się, że furtki z dzieciństwa się we mnie ponownie otworzyły. Były tam same młode i ładne kobiety. I wchodzę ja - gruba, nieudolna, wszyscy od razu mają mnie za najsłabsze ogniwo. Jak się to rozwinęło? Proszę oglądać kolejne odcinki, naprawdę warto.
Nie wiemy jeszcze, co będzie w kolejnych odcinkach, jednak doskwierający głód to chyba jeden z najtrudniejszych momentów programu?
- I tutaj muszę powiedzieć, że nie było to takie najgorsze. Przez całe życie się odchudzam, z różnym skutkiem. I choć ten głód bardzo doskwierał, to miałam jakieś dziwne myśli, że dzięki programowi nareszcie nie będzie wymówek i zadbam o swoją wagę. Było zimno, nie miałyśmy co jeść, wiele z nas, również ja, z głodu wymiotowałyśmy. Ta myśl o odchudzeniu była chyba jednak silniejsza od wszystkiego innego.
Czy postawiła sobie Pani jakieś cele w związku z występem w programie? Chęć sprawdzenia siebie, udowodnienie komuś czegoś? Jak to wygląda?
- Jedynym celem, jaki sobie postawiłam, było to, bym nie odpadła jako pierwsza czy nawet druga. To był mój jedyny cel. Nie zależy to oczywiście tylko ode mnie i nie mogę powiedzieć, czy go w stu procentach spełniłam, ale całkowicie szczerze - był to mój jedyny cel.
Rozmawiamy jednak po odcinku, w którym zaprezentowano pierwsze nominacje. Wśród nich nie ma Pani, więc cel minimum został zrealizowany. Jakie emocje towarzyszyły podczas pierwszych wyborów do pojedynków?
- Olbrzymi stres, nie do opisania. Ktoś powie, że to tylko program telewizyjny. Ale kiedy brama się zamyka, żyjemy tylko tym, co dzieje się w naszym małym świecie. Podczas nominacji serce biło mi do tego stopnia, że widziałam to na swojej koszulce. Na co dzień sprawdzam, jaka pogoda będzie następnego dnia, interesuję się zupełnie innymi rzeczami. Tam nie wiemy nawet, która jest godzina, więc te pojedynki stają się najważniejszymi podczas całego pobytu. Można to zobaczyć nawet podczas pierwszych nominacji. Jakie my tam mamy wystraszone miny. Osoba, która została wybrana do pojedynku, ma łzy w oczach.
Jak Pani mówi, będąc w programie, jesteście odcięci od świata. Bez telefonu dzisiaj ani rusz. Jak radziła sobie Pani właśnie bez niego?
- Na co dzień telefon jest niemal przyklejony do mojej ręki. Tutaj oczywiście najbardziej przeszkadzał brak kontaktu z rodziną, ale wbrew pozorom cieszyłam się, że nie muszę bez przerwy sprawdzać, co dzieje się na świecie, czy ktoś dzwonił, napisał do mnie wiadomość... Żadnych zewnętrznych problemów, poza tymi, które działy się w programie.
Ludzie na ulicy zaczepiają, proszą o zdjęcia?
- W dniu, kiedy rozmawiamy po raz pierwszy po programie, postanowiłam pojechać do miasta i tak, ta rozpoznawalność jest. Kilka osób mnie zaczepiło, gratulowało występu. Pojawiają się również nieprzychylne komentarze w Internecie i pomimo tego, że nie chcę tego czytać, ta ciekawość jest silniejsza. Trzeba przyznać, że nie jesteśmy z kamienia i niektóre z tych komentarzy przeżywam, ale z każdym kolejnym dniem jest coraz lepiej.
Cały wywiad dostępny w najbliższym wydaniu Wspólnoty w całym województwie lubelskim. Zachęcamy do zakupu, ciekawych wątków nie zabraknie!
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.