reklama
reklama

Chciałbym wykorzystać swoje kontakty i organizować gale - rozmowa z Dariuszem Sierhejem z gminy Międzyrzec

Opublikowano:
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Informacje międzyrzeckie Zawodnik MMA pochodzący z gminy Międzyrzec Podlaski, który podczas ostatniej gali Strife 3, której byliśmy patronem, stoczył swój kolejny pojedynek. Sporty walki to jednak kropla w morzu tego, czym zajmuje się na co dzień. Człowiek wielu talentów z głową pełną pomysłów - Dariusz Sierhej.
reklama

Choć pochodzisz z gminy Międzyrzec Podlaski, młodsze pokolenie może nie kojarzyć Cię z tych okolic. Dlaczego?

- Mając 19 lat wyjechałem stąd i przeprowadziłem się do Warszawy, gdzie od 22 lat mieszkam. Lubię jednak ciszę i spokój, dlatego coraz częściej wracam w rodzinne strony, gdzie wciąż mieszka moja rodzina.

Jaki był powód Twojego wyjazdu?

- W Międzyrzecu skończyłem technikum budowlane i zaraz po szkole średniej postanowiłem zobaczyć większy świat. Od 16 do 19 roku życia robiłem tutaj dyskoteki, przez co większość osób może mnie jeszcze kojarzyć. Doszło nawet do tego, że przyjeżdżały tutaj znane zespoły discopolowe, takie jak Boys czy Akcent. Do Warszawy pojechałem pracować i bawić się, a los tak chciał, że zostałem tam na dłużej.

Wyjeżdżałeś z dobrą opinią?

- Z powodu organizacji tych dyskotek, byłem porównywany raczej do łobuza, ale to były takie czasy, że na dyskotekach zdarzały się różne rzeczy. Ja jednak nie narzekałem, miałem za to dobre pieniądze i z tego co pamiętam, mój samochód był pierwszym rejestrowanym w wydziale komunikacji w Międzyrzecu. Sprowadziłem wtedy z Belgii Audi A8, co też mogło z jednej strony wywołać zazdrość, a z drugiej jakąś tam niechęć do mojej osoby.

Jakie były Twoje początki w Warszawie?

W wieku 21 lat miałem tam już swoje pierwsze biuro i nie były to najlepsze czasy do prowadzenia firmy. Zdarzało się, że bandyci przychodzili do mnie po haracze, ukradli mi też pierwszego busa, którego kupiłem na firmę. Było kilka nieciekawych historii na początku tej drogi.

Teraz coraz częściej można spotkać Cię w rodzinnych stronach. Nastawienie ludzi do Twojej osoby po latach zmieniło się?

- Tak, zdecydowanie. Spotykam starych znajomych w kościele, widzimy się gdzieś w sąsiedztwie i te odczucia są zupełnie inne. Duży wpływ miały na to lokalne artykuły, kiedy ludzie dowiedzieli się, że pokonałem Szlak Beskidzki, przy okazji wspierając akcję charytatywną.

Planujesz tutaj wrócić na stałe?

- Ciężko jest przestawić się teraz z ciągłego pędu i szybkiego życia w dużym mieście. Na razie nie planuję wracać do Międzyrzeca, ale kto wie, co będzie za rok czy w kolejnych latach. Na razie wracam, bo robię sporo projektów w rodzinnym domu czy dookoła niego. Zobaczymy jednak, co będzie dalej.

Wróćmy do tego pędu. Na wywiad umówiliśmy się chwilę przed 11:00, a już pół godziny później rozmawiamy. Intensywność Twojego życia jest na wysokim poziomie?

- Można tak powiedzieć, bo ciągle coś się dzieje. Nawet teraz postanowiłem przy domu wybudować sobie siłownię i taka właśnie powstała. Czasami ciężko znaleźć czas dla znajomych, bo tyle się tego dzieje. Przez ostatnie dwa tygodnie chorowałem i być może nie ma się z czego cieszyć, ale i takie choroby dają nam czas na zastanowienie się, czy warto aż tak za tym wszystkim pędzić. Gdyby nie to przeziębienie, być może w ogóle nie miałbym szansy odpocząć...

 Mówiłeś o Szlaku Beskidzkim. Co spowodowało, że zimą postanowiłeś samotnie pokonać 519 km?

- Miałem taki czas, że w rok przeczytałem więcej książek, niż wcześniej przez całe życie. Często sięgałem po Paulo Coelho, a najbardziej do gustu przypadła mi jego debiutancka powieść - "Pielgrzym". Tam pojawia się szlak św. Jakuba. Rozmawiałem później w górach z moim znajomym o tej książce i powiedział, że u nas też można coś takiego zrobić. Jest to szlak, który biegnie przez Beskid Śląski, Beskid Żywiecki, Beskid Makowski, Gorce, Beskid Sądecki, Beskid Niski i Bieszczady. Realizacja potrwała kilka miesięcy i już w lutym wyruszyłem. Zrobiłem to przede wszystkim dla sprawdzenia siebie, ale dobrze stało się, że przy okazji mogłem pomóc chorej osobie.

Jak wspominasz tę wyprawę?

- Przygotowując się do startu, rozmawiałem z kilkoma osobami, które miały już za sobą takie doświadczenie. Doradzali mi, bym wziął tylko najpotrzebniejsze rzeczy, bo wysiłek w takich warunkach jest morderczy. Kiedy wyruszałem, mój plecak ważył 22 kg. Za chwilę zrezygnowałem z pięciu, bo zobaczyłem, że faktycznie lekko nie będzie. Po sześciu dniach postanowiłem wyrzucić większość pakunku i zostało już tylko 9 kg, by można było iść z większą łatwością.

Sił mógł dodawać także dodatkowy cel...

- Przed startem tego wyzwania moja siostra zgłosiła się, że córka jej koleżanki spod Łosic potrzebuje pieniędzy na operację. Zgodziłem się, by pomóc. Dzięki temu, że moja wyprawa była relacjonowana przez media, udało się zebrać ok. 155 tys. zł.

Nie jest to jedyna akcja charytatywna w Twoim wykonaniu...

- Do czasu wybuchu pandemii moja fundacja Armageddon Challenge organizowała biegi z przeszkodami, gdzie każdy uczestnik wpłacał taką sumę pieniędzy, ile kilometrów przebiegł. Jeden kilometr liczył się jako złotówka. Biegi odbywały się w Krakowie, Warszawie czy Janowcu. Wspieraliśmy najczęściej dzieci, które mieszkały w okolicach miejsc, w których organizowane były biegi. Inną akcją było wspieranie ośrodka wychowawczego z trudną młodzieżą w Pruszkowie. Stworzyliśmy tam kalendarz ze znanymi osobami, gdzie na każdej kartce była przypisana sentencja jednej z gwiazd, którą dzieci z ośrodka mogły się kierować i spróbować zmienić swoje życie. Te dzieciaki przeszły w swoich domach naprawdę straszne historie i starałem się im pokazać drugą stronę medalu. Zabierałem je do kina, teatru, na mecze piłkarskie czy gale MMA.

Sam też korzystałeś z tych relacji?

- Mam sporo nagrań z tych momentów, kiedy nawet zwykłe wyjście na basen sprawiało im mnóstwo radości. Chodziliśmy tam co tydzień i choć zabierało mi to naprawdę bardzo dużo energii, to koniec końców wspominam to jak najbardziej pozytywnie i do dziś z niektórymi mam kontakt. Zmieniło się to po roku, kiedy nawet mając cięższy dzień, dzwoniłem do siostry przełożonej tego ośrodka i pytałem czy mogę przyjechać, bo te dzieciaki dawały mi siłę i dużo radości, której w wielu momentach bardzo potrzebowałem.

Twoja fundacja Armageddon Challenge zajmowała się też przygotowaniem uczestników do biegów ekstremalnych...

- Tak, przez kilka lat na mojej działce w Piastowie był stworzony tor, gdzie można było przygotowywać się do takich imprez. Działka miała spory potencjał i nie chciałem, by stała bezczynnie, dlatego postawiłem przeszkody i wszyscy chętni mogli tam ćwiczyć. Dziś jest tam już postawiony dom, dlatego i z toru nie pozostało zbyt wiele.

Organizowaliście takie biegi, w Międzyrzecu są jeziorka ze sporym zapleczem. Może warto, by kolejne biegi z przeszkodami odbyły się właśnie tutaj?

- Na Międzyrzec mam akurat inne plany, ale z tym projektem postaram się wystartować w przyszłym roku. Chciałbym wykorzystać moje znajomości i organizować gale MMA. Jestem już po słowie z prezydentem Pruszkowa i istnieje duże prawdopodobieństwo, że w 2023 roku uda się właśnie tam zorganizować moją pierwszą galę. Kto wie, być może Międzyrzec będzie kolejnym z takich miejsc, bo potencjał na Lubelszczyźnie jeśli chodzi o zawodników i kibiców jest bardzo duży. Angażowałem się również w organizację innych gal, ściągałem tam telewizję Polsat czy TVP Sport, więc o swojej gali myślę w podobnych kategoriach.

Zanim jednak organizacja własnej gali, pomówmy o Twoich dotychczasowych walkach. Czym jest dla Ciebie przygoda z MMA?

- Spełnieniem marzenia, które miałem od wielu lat. Ogrom chłopaków chce się bić na takiej scenie, a ja miałem to szczęście, że kilka razy udało się już wyjść i wygrać. Wcześniej nie trenowałem MMA, do pierwszej walki przygotowywałem się tak naprawdę przez miesiąc. Kiedyś biłem się dość sporo, chociażby na organizowanych dyskotekach, ale nigdy nie miałem okazji wejść do klatki. Po pierwszym pojedynku, który był półzawodowy, zacząłem dostawać bardzo dużo propozycji. Później, już na pełnym zawodowstwie, walczyłem w TVP Sport, Polsat Sport czy ostatnio na gali Strife 3 w TVN Turbo. Jest to sprawdzanie siebie i pisanie własnej historii. Moim marzeniem było jeszcze stoczenie pojedynku bokserskiego i w tym roku uda się je spełnić. Rok 2023 będzie jednak prawdopodobnie ostatnim, w którym wejdę do ringu czy też klatki.

Dziś jesteś związany z wieloma federacjami...

- Pierwszy odezwał się do mnie Paweł Jóźwiak z FEN-u, jednak najlepiej czuję się na Śląsku, gdzie odbywają się gale Silesian MMA. Po występie w programie "Dżentelmeni i wieśniacy" zyskałem tam dużą grupę kibiców i choć zarobki w tej federacji nie należą do najwyższych, często tam wracam właśnie dla kibiców. To bardzo miłe, jak wspierają kogoś, kto nie jest z ich regionem niemal wcale związany.

Masz za sobą również kilka ról filmowych. Czym jest dla Ciebie aktorstwo?

- Wciągnąłem się w to dosyć mocno, bo gram w różnych filmach już około ośmiu lat. Są to głównie seriale emitowane na Polsacie, TVN-ie czy TV Puls, ale rolą, z której ostatnio jestem najbardziej dumny jest zagranie w "Chyłce". To było tak naprawdę kilka sekund, ale bardzo lubię ten serial i pokazanie się tam było dla mnie dużym przeżyciem. Miałem także możliwość zagrać przy Janie Fryczu w "Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa" czy ostatnio wcielić się w jedną z postaci w filmie "Johnny" o księdzu Kaczkowskim. Sporo już tego było, aż trudno spamiętać, ale mogę powiedzieć, że to nie koniec moich występów na wielkim ekranie.

Dzień po Twojej walce na "Strife 3" trafiłem na odcinek "Dżentelmenów i wieśniaków" na TTV. Jak to się stało, że miałeś okazję również tam wystąpić?

- Było to następstwo mojego udziału w programie "Kto poślubi mojego syna?", emitowanego jakieś osiem lat temu. Po kilku miesiącach odezwano się do mnie właśnie z planu "Dżentelmenów i wieśniaków" by wystąpić w pierwszym sezonie i pomóc niejako w promocji tej serii. To był taki czas, że miałem dużo innych projektów, więc na odczepnego rzuciłem kwotę, żeby dali sobie spokój z tym pomysłem. Po kilku dniach przystali jednak na moją propozycję i będąc na poligonie w Ostródzie dowiedziałem się, że jednak tam wystąpię.

Jak czułeś się w nowej dla siebie roli?

- Dzień przed nagrywaniem tego programu przyjechaliśmy z całą ekipą na tą wieś i podczas rozmowy z reżyserem dostałem jedną, ale bardzo cenną wskazówkę. Miałem być po prostu sobą, bo wszyscy na planie nagrali już mnóstwo takich programów, gdzie ludzie nie pokazywali siebie, a grali jakieś role, które nie wychodziły naturalnie. Byłem więc sobą i myślę, że wyszło całkiem przyjemnie. Później na tyle zaprzyjaźniłem się z reżyserem, że wraz ze swoją rodziną był na moich 40 urodzinach. Ten odcinek puszczali już około 100 razy, ja nie miałem żadnych negatywnych opinii z zewnątrz, więc jeśli widzom się podobało, to ja również mogę być z tego powodu tylko zadowolony. Do dziś mam kontakt z osobami, u których nagrywany był ten odcinek, odzywają się dosyć często, więc i z nimi zawiązała się jakaś więź.

Dzięki Twoim występom na dużym ekranie czujesz wzrost popularności? Ludzie poznają Cię na ulicy?

- Przez to, że ten odcinek jest emitowany niemal przez cały czas, ale również ludzie kojarzą mnie z innych ról, to całkiem miłe, że zdarzają się osoby, które zatrzymują mnie na ulicy. Była też sytuacja, gdzie nawet za granicą ludzie zaczepiali mnie i mówili, że poznają z jakiegoś programu. O rodzinnej Krzewicy już nie wspomnę. Gdy jeszcze żył mój tata, bardzo często dochodziło do sytuacji, gdzie jego znajomi bardziej kojarzyli mnie z ekranu, niż z tego, że stamtąd pochodzę.

Znalazłeś się także na okładce gazety o sporcie i zdrowiu...

- Tych przygód było dosyć dużo i warto tutaj wspomnieć o tej. Na 33 urodziny zamarzyłem sobie wzięcie udziału w zawodach sylwetkowych. Jestem bardzo zawzięty i pracowity, więc podjąłem się tego wyzwania, miałem swojego trenera i dietetyczkę, którzy pomogli mi w osiągnięciu celu. To był dość duży, znany konkurs FitLOOK, do którego przygotowywałem się blisko cztery miesiące. Dieta była bardzo rygorystyczna, ale udało się osiągnąć zamierzony efekt. Do konkursu zgłasza się 200-300 osób. Spośród nich wybierana jest pięćdziesiątka i ostatecznie finałowa dziesiątka. Udało mi się do niej dostać, a tam czekała na mnie wielka niespodzianka, bo otrzymałem nagrodę publiczności. Dzięki temu właśnie po raz pierwszy pojawiłem się na okładce jednego ze sportowych magazynów.

Nowością, o której nie miałem nawet pojęcia, jest Twój udział także w projekcie kwartalnika "W sieci historii". W najnowszym numerze znalazłeś się na okładce...

- Z tym magazynem współpracuję już drugi rok, teraz pojawiłem się na okładce, w przyszłym roku również myślę, że się tam znajdę. Usłyszałem niedawno bardzo miłe słowa od jednego z redaktorów, który jest zachwycony moimi sesjami. Namawia mnie nawet, żebym uczył się języka niemieckiego, bo z moją mimiką i zachowaniami, idealnie sprawdziłbym się w tamtejszych filmach. Ja jednak niespecjalnie się w tym widzę.

Na koniec jeszcze o planach. Co Dariusz Sierhej planuje w najbliższym czasie?

- Kolejna walka na pewno w maju. Chciałbym też zawalczyć od razu po świętach, w połowie kwietnia. Rozmawiamy również o kolejnych miesiącach, ale zobaczymy co z tego wyjdzie. Do tego będzie ta planowana walka bokserska. Poza wyzwaniami sportowymi, planuję przejść szlakiem św. Jakuba, ale potrzebuję znaleźć na to wolny miesiąc, więc zobaczymy, jak wyjdzie to czasowo.

Dziękuję za rozmowę.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama